Małe przyjemności grudnia

Nie mam pojęcia kiedy minął grudzień. Ale to dobrze! Mówi się, że szczęśliwi czasu nie liczą i to się sprawdza u mnie w 100%. Może to właśnie wyjaśnia, dlaczego nigdy nie wiem, jaki jest dzień. Moja mama zawsze powtarza, że ona nie wie, w jakim ja świecie żyję i jakim cudem zawsze wiem, kiedy zaczyna się weekend. A to już wyższy stopień kalendarzowego wtajemniczenia, bo mogę mylić wtorki ze środami, ale soboty i niedzieli nigdy nie przegapię!
Podobnie jest z podróżami i choć raz faktycznie zdarzyło mi się przegapić lot, to nie było to przez roztargnienie a przez złe zgranie czasowe przy przesiadkach. A skoro o podróżach mowa, mój grudzień był pod tym względem wyjątkowo udany. Ale nie ma co się oszukiwać, każdy miesiąc jest idealny na małą lub dużą podróż i z lepszym, czy gorszym skutkiem, zawsze uda mi się jakąś zorganizować.
Co jeszcze ciekawego przydarzyło mi się w grudniu i czy norweskie bułeczki cynamonowe są równie dobre na lotnisku, gdy odwołają dwa loty, czytajcie dalej.

Małe przyjemności grudnia
Przeglądałam ostatnio swojego bloga, myśląc o małych, noworocznych zmianach i zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie to brakuje w nim takich prostych, codziennych wpisów – a które (jak wynika z komentarzy) lubicie najbardziej. I ja również! W końcu właśnie ta prosta tematyka przyciąga również mnie w roli czytelnika na inne blogi.
Próbując stworzyć bardziej przydatne wpisy, które zawierają w sobie różne informacje na temat podróży, porady i ceny, zaniedbałam trochę tematykę lifestyle, a przecież to właśnie ta dominuje też na moim instagramie.
W dodatku, wiele osób często powtarza mi, że jestem w codziennym życiu bardzo zakręconą, ale pozytywnie nastawioną do działania osobą – czego również po moim blogu raczej nie widać. Wpisy, ktore nastrajały do działania, które miały w sobie informacje na temat moich przygód za granicą cieszyły się chyba najlepszą popularnością. A tym, co przewija się w komentarzach najczęściej, jest prośba o poruszanie tematów dotyczących wyjścia ze strefy komfortu – a przecież to coś, z czym mam co czynienia na co dzień.
W dodatku, wiele osób często powtarza mi, że jestem w codziennym życiu bardzo zakręconą, ale pozytywnie nastawioną do działania osobą – czego również po moim blogu raczej nie widać. Wpisy, ktore nastrajały do działania, które miały w sobie informacje na temat moich przygód za granicą cieszyły się chyba najlepszą popularnością. A tym, co przewija się w komentarzach najczęściej, jest prośba o poruszanie tematów dotyczących wyjścia ze strefy komfortu – a przecież to coś, z czym mam co czynienia na co dzień.
Mam wrażenie, że w całej tej chęci prowadzenia „poprawnego” i „zgodnego z SEO” bloga, zagubiłam trochę taki zwykły, codzienny urok, a który lubię w moim życiu najbardziej. Oby w tym roku pojawiał się tu częściej.


Grudniowa podróż do Norwegii – Oslo
Jeśli miałabym wskazać jedną szaloną podróżniczkę, z pewnością byłaby nią Natalia (która prowadzi fanpage: gdzie STOPy poniosą). Z Natalią znamy się już wiele lat i nie obce były nam wspólne zmagania matematyczne w liceum. Teraz zamiast matematyki zdecydowanie bardziej wolimy podróże – i wychodzą nam one znacznie lepiej niż równania. Jak przystało na podróżniczki, ja wylądowałam w Austrii, a Natalia w Norwegii. Po jej krótkiej wizycie w Graz, dostaliśmy zaproszenie do kraju śniegu i wikingów. I jak zawsze powtarzam: mnie nie trzeba dwa razy zapraszać. I takim oto sposobem, znaleźliśmy się w samolocie do Norwegii. Norweski region Laponii oraz Tromso na dalekiej i śnieżnej północy nie był nam obcy, ale była to nasza pierwsza wizyta w Oslo i okolicach.



Podróż do Oslo, odwołane loty i bułki cynamonowe
Tak w skrócie mogłabym opisać nasze zmagania z podróżą. Nasz lot Graz-Amsterdam-Oslo byl pasmem niepowodzeń. Najpierw nasz lot z Graz był opóźniony prawie godzinę (zaznaczam, że była to godzina czekania w samolocie na płycie lotniska), ale na szczęście drugi samolot również był opóźniony. Cóż, szczęście w nieszczęściu. Zaś powrót był totalnym niewypałem. Zerwaliśmy się z samego rana i dotarliśmy punktualnie na lotnisko (podziękowania dla Natalii mamy, która odwiozła nas zanim wstało słońce!), by dowiedzieć się że jeden… a zaraz po tym drugi lot również są odwołane. Przed nami szykowało się 8h czekania na lotnisku, zmiana kursu na Oslo-Wiedeń-Graz i planowane oczekiwanie 6 kolejnych godzin w Wiedniu. Lot Wieden-Graz trwa dokładnie 30 minut. Wtedy też, zaraz po moim lamencie, że wkrótce zostanę nową twarzą filmu „Terminal 2„, stwierdziliśmy, że szybciej będzie nam dotrzeć do domu jadąc Flixbusem z Wiednia do Graz.
Podsumowując
Lot z liniami KLM: 1/10 (1 punkt za to, że dostaliśmy „bony na posiłek”, które wystarczyły na dwie kawy i przekąskę na norweskim lotnisku)
Bułki cynamonowe na lotnisku: 10/10
Wizyta u Natalii: 100/10

Czas spędzony w Oslo
Pomimo problematycznych lotów, sama wyprawa jest jedną z moich ulubionych w ostatnim czasie. To, co warto zobaczyć w Oslo zasługuje na osobny wpis, jednak chciałam tylko zaznaczyć, że gościnność z jaką spotkaliśmy się w domu Natalii przerosła nasze wyobrażenia. Czuliśmy się tam jak członkowie rodziny i wracaliśmy do Graz z uśmiechami na ustach!




Święta w Polsce
Zaraz po przylocie i obwieszczeniu, że „nigdzie już nie latam!” i ogólnym zmęczeniu, przyszła pora na spakowanie walizki po raz kolejny. Tym razem tydzień w Polsce zleciał jak jeden dzień – głównie przez pyszne jedzenie i kompletny relaks. Dobrze było spotkać się ze znajomymi i przede wszystkim nagadać się po polsku do woli. 🙂



Rok zakończyłam równie pozytywnie w małym gronie. A rok zakończony na instagramie ukazał 9 moich (lub raczej waszych) ulubionych zdjęć z minionego roku.

Jak minął wam ostatni dzień starego roku? Zakończyliście go z nowymi postanowieniami?